Główny bohater filmu w scenariuszu figuruje jako X. Nigdy nie poznamy jego imienia i nazwiska, ani pseudonimu. To człowiek skazany na anonimowość. Zajmuje się tworzeniem haseł reklamowych. Rzeczywistość odrealnionego Miasta — istniejącego poza zdefiniowanymi epokami, państwami — lepka jest od kleju do plakatów.

Słowa, litery, znaki interpunkcyjne — to materia, w której pracuje X. Osaczony przez zbitki słowne i ich puste sensy, popada w rodzaj półsnu — ciągłego odrętwienia powodowanego powtarzalnością codziennych czynności. Siedzi zamknięty w czterech ścianach pokoju, obłożony notatkami, wycinkami, książkami, fiszkami. Świat zewnętrzny pulsuje, tramwaje za oknem tłuką się jak oszalałe. U niego cisza, próżnia.

Jedyny kontakt ze światem zewnętrznym to rozmowy telefoniczne z tajemniczym Kaffeltreumem, który przekazuje mu wytyczne odnośnie kolejnych zleceń. Ma tworzyć hasła "dosadne, perswazyjne".

Z każdym kolejnym zleceniem, staje się coraz bardziej zgorzkniały. Nie tak to sobie wyobrażał. Chciał pisać powieści — opasłe tomiska pełne subtelnych przemyśleń, gdzie nie ma ani jednego niepotrzebnego słowa. Tymczasem produkuje twory liche, kalekie — całkowicie zbędne. X coraz bardziej popada w paranoję. Tworząc hasła reklamowe, wydziera przypadkowe słowa z książek innych autorów, bawi się znaczeniami. Testuje "sekretne zażyłości między słowami, miejsca schadzek pojęć". Swoje niespełnienie na gruncie literatury próbuje zrekompensować w codziennym znoju copyrightera.

X coraz bardziej oddala się od rzeczywistości: kontakt z żoną — odgrodzoną stosem książek i ścinków — ogranicza się już tylko do rzucania w jej kierunku ukradkowych spojrzeń. Jakby był zdziwiony jej obecnością.

Czy X dojrzy do decyzji by zerwać pępowinę łączącą go z Kaffeltreumem?